niedziela, 8 listopada 2015

III.

Dokowanie na takim kolosie jak Independence wygląda zazwyczaj tak, że obsługujący pokład hangarowy technik wydaje polecenia, a sternik dokującego statku pokornie je wykonuje. Nie trzeba być geniuszem, by przewidzieć, że z Hermaszem coś takiego się nie uda. Przy sterach siedzieli jak raz Krzysztof Majcher i Mścisław Czerep, a mniej dobraną parę trudno sobie wyobrazić. Technik z pokładu hangarowego, Bolianin o niemożliwym do wymówienia imieniu, miał nieodparte wrażenie, że „po drugiej stronie” nikt go nie słucha. Z głośnika sypały się określenia jędrne i kwieciste, adresowane w dodatku wcale nie do osoby kierującej manewrami.
- Rób co ci każę, bo inaczej wymontuję dźwignię i tak nią przyćwiergolę w ten twój głupi arbuz, że wszystkie pestki ci nosem wyskoczą!
- Masz manię samobójczą, kretynie! Rozbijemy się przez ciebie na angielską marmoladę!
- Morda w kubeł, bo naprawdę na coś się wpikuję. Jesteś tylko drugim pilotem, ja prowadzę tego poloneza!
- Jeszcze chwila i będzie ostatnim, kto tak poloneza wodzi!
- Ludzie, czy wy mnie słuchacie choć trochę?!
- wrzasnął zrozpaczony Bolianin. W odpowiedzi z głośnika popłynęła wrzaskliwa piosenka na melodię „Pożegnania ojczyzny” Ogińskiego, pokład zatrząsł się i obcy statek osiadł w doku tak pewnie, jakby cały czas był naprowadzany przez auomat. Technik z gigantyczną ulgą zatrzasnął klapę i włączył program dekompresji. Zasyczało. Do uszczelnionego pomieszczenia pompy zaczęły wtłaczać tlen. Ledwo ustał świst, a oświetlenie zmieniło się z czerwonego na żółte, w hangarze pojawił się Karol Michałow.
- Są? - spytał retorycznie. Boliański technik rzucił mu udręczone spojrzenie.
- Nie wiem, jakim cudem wylądowali w jednym kawałku i nie uszkodzili nam statku – odpowiedział.- Nigdy w życiu tak się nie spociłem.
- No proszę, to już wiesz, co ja przeżywałem codziennie
– inżynier poklepał go po plecach i nachylił się do interkomu.- Wyłaźcie, już można!
- Wiemy, cholera jasna!
- odpowiedział mu podenerwowany damski głos.- Co ci tak spieszno na to spotkanie?
- Czy to ty, Malka?
- Nie, Niania Frania! Nie zadawaj głupich pytań. Jasne że ja. Zaczekaj chwilę, mówię, tragedię rodzinną mamy.
- Co tym razem?
- Krzysiek Majcher sprał Czerepa i kapitan właśnie ich sztorcuje przed posłaniem do kozy. Jest czego posłuchac.
- Wcale w to nie wątpię. Mało kto umie kląć tak barwnie jak nasza słodka Lilusia. Jak się ją widzi, to niby taka trusia, że do trzech nie zliczy, ale wystarczy, że otworzy tę swoją niewyparzoną buźkę, a klękajta narody.

Boczna klapa statku z hukiem odskoczyła i po trapie zbiegła mała postać z galowym mundurze sprzed plus minus stu lat. Za nią pędziła dwumetrowa kupa mięśni ze strzechą jasnych włosów, wołając:
- Panicko, a dyć się nie nerwujta! Łoni pewnikiem napici som łobacwaj!
- Już ty ich nie tłumacz! Nawet w takim dniu muszą narozrabiać. Posiedzą w mamrze, to im się brykać odechce.
- Abo jo wim
– jasnowłosy olbrzym wyraźnie się zawahał.- Uni som nieleformowalne.
W tym momencie zauważył Michałowa, przechodzącego przez śluzę i wrzasnął radośnie:
- Pon łoficyjer som tutej!
- A gdzie miałby być, ośle z Kościeliska, skoro jest głównym inżynierem na tej krypie?!
- wrzasneła kapitan Zakrzewska i normalnym już głosem dodała.- Cześć, Karol.
- Cześć, Lilka –
odparł inżynier.- Gdzie twój luby?
Lilianna odwróciła się i zawołała:
- Reksiu! Chodźże wreszcie, co ty tam robisz?! Skaranie boskie z tym facetem! Jasiek, sprowadź mój orszak.
- Reksiu? -
Michałow wytrzeszczył na nią oczy. Rozigrana wyobraźnia podsunęła mu obraz łaciatego kundelka z kreskówki i niemal odetchnął z ulgą, gdy na trapie pojawił się zupełnie normalny, szczupły i wysoki humanoid. Jak okazało się z bliska, Romulanin. Robił całkiem sympatyczne wrażenie, choć zgodnie z kanonami swej rasy miał bardzo szeroko rozstawione oczy i charakterystyczne fałdy na czole, układające się w literę V i trudno byłoby pomylić go z człowiekiem. Zamiast typowego dla tej epoki szarego romulańskiego munduru nosił jego bardzo starą wersję, która jako żywo przypominała średniowieczną, dwubarwną kolczugę włożoną na czarny trykot. Wyglądał jak w niej jak coś pośredniego między elfickim wojownikiem a popkulturowym artystą epoki hippisowskiej.
- Ale okaz... Skąd on wytrzasnął te ciuchy, z muzeum?
- Prawie. Keras je uszyła według zapamiętanych form z naszych czasów.
- A to ona umie szyć?
- Najwyraźniej. Jej ojciec był krawcem i nauczył córeczkę fachu, nim dmuchnęła z domu.
- Pitła z luftem, jak powiedzieliby Ślązacy –
Michałow familiarnie objął Liliannę ramieniem i ruszył wraz z nią na korytarz. - A teraz powiedz mi, Lila, niczym na świętej spowiedzi: ki diabla mucha cię ukąsiła, by znowu pakować się w jakieś układy z wywiadem? Mało ci było jednego skopania tyłka?
Kapitan Zakrzewska westchnęła ciężko.
- To właściwie nie są żadne układy – odparła.- Trwa wojna, Gwiezdna Flota potrzebuje różnych usług. Płacą dobrze, a my znamy się na swojej robocie. Oficjalnie nic nas nie łączy ani z Federacją, ani z żadną strukturą we wszechświecie. A nieoficjalnie pomagamy swoim, jak tylko się da. Sam rozumiesz.
- Powiedzmy.
- Powiedz lepiej, co z tym twoim kapitanem, jak tam mu było? Lynn?

Michałow uśmiechnął się szeroko i z widocznym zadowoleniem.
- Wyobraź sobie, że wszystko poszło idealnie. Plany otrzymane od twojej nowej lekarki pomogły mi dopracować egzoszkielet i działa jak szwajcarski zegarek. Jak kapitan postawił pierwsze samodzielne kroki, to myślałem, że się rozpłaczę, słowo honoru.
Lilianna pokiwała głową.
- Michaił, Michaił, nastajaszczij ty gieroj. Wyobrażam sobie, co na to powiedział ten dupek de'Sant.
- No, zadowolony to on nie był. Usiłował operować paragrafami, że niby kapitan mimo wszystko według parametrów medycznych nie jest zdolny do służby... ale wskórał tylko tyle, że w nocy dostał kocówę.
- Od kogo?
- A kto to wie... Ciemno było
– inżynier obejrzał się na idącego za nimi Romulanina.- Jesteś pewna, że chcesz się z nim chajtnąć? Romusie traktują małżeństwo bardzo poważnie.
- Ja też. Dlatego tu jestem. No bo co zrobię, że Maślak nie chciał dać nam ślubu? Uparł się jak osioł w pokrzywach. O, cześć, Penny
.
Dziewczyna wyszła zza zakrętu korytarza, kiwając zalotnie minispódniczką. Usmiechnęła się do Lilianny i Teerhexa, po czym zwróciła się do Michałowa:
- Tato, wszystko gotowe. Kapitan czeka w sali ceremonialnej.
- Ceremonialnej?
- Lilianna uniosła pytająco brwi.
- Nie lubię określenia „pokładowa kaplica”- mruknął inżynier.- Źle mi się kojarzy. Znasz zresztą mój stosunek do religii.
- Jasne że znam, bo to raz ojciec Maślak przejechał cię różańcem po grzbiecie za herezję?
- Kto się chce modlić, to ma od tego własną kwaterę....
! - tu Michałow urwał i obejrzał się, slysząc tupot wielu nóg i zdyszany głos Jaśka Gąsienicy:
- Ruszta się, bo przisam Bogu, jo wos nie tak popędza!
Orszak weselny stanowiła sama śmietanka hermaszowskiej załogi, wszyscy w odświętnych mundurach. Mieli maszerować schludnym oddziałem, ale na widok Michalowa zwarty szyk od razy pękł, i rzucono się ściskać dawnego kolegę, któremu bądź co bądź załoga zawdzięczała nowy statek. Co ciekawe, w orszaku był też pokładowy kapelan.
- Ojczaszek ślubu udzielić nie chciał, a asystować przyszedł? - zdziwił się resztką tchu Michałow, przechodząc z rezygnacją z ramion w ramiona.
- Synu, święty sakrament nie dla pogan – wygłosił swoje credo poczciwy księżulo.- Ale świecka ceremonia jak najbardziej może być, i przyda się pobłogosławić naszą kapitan na nową drogę życia.
Machnął przy tym kadzielnicą tak nieszczęśliwie, że trafił Penny w łokieć.
- O, przepraszam cię, córko.
- Czy ja się mylę, czy ten zabawny facet wtranżala mi się do rodziny?
- zasięgnęła ciekawie informacji Penny.- O ile mi wiadomo, to ojca ma się jednego.
Wynikło małe zamieszanie, ale wkrótce udało się wytłumaczyć nad wyraz cielesnemu awatarowi statku zawiłości kościelnej terminologii, po czym kapitan, nie szczędząc barwnych wyzwisk, ustawiła swą trzódkę ponownie w zgrabny szyk marszowy.
- Jedźmy z tym koksem, bo ja, cholera jasna, nieczasowa jestem – powiedziała. - Za dwa dni mam być na Deep Space Nine. Umówiłam się tam z Larkiem.
- Co?!
- idący obok niej Karol zatrzymał się tak gwałtownie, że maszerujący tuż za nim Józek Stelmach nie zdążył wyhamować i dziabnął go nosem w plecy.- Z kim ty się zadajesz?!
- Z tymi, co mogą mi pomóc –
odparła Lilianna ze spokojem, uciszając spojrzeniem wściekłego Stelmacha, trzymającego się za nos i mamroczącego przekleństwa.- A Lark to najsprytniejszy przemytnik i cwaniak w tym kwadrancie. Można powiedzieć, że to bez mała Han Solo Ferenginaru. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy na Babel 5, zdobył dla Federacji plany budowy nowego systemu kardassjańskich osłon. Także dla Hermasza ładunek topalinu, pierwszorzędną cewkę antymaterii do reaktora, do tego dwa kryształy trylitu wielkości grejpfruta i mało brakowało, aby przegrał mnie w kości.
Babel 5 było słynnym portem, gdzie ściągały najwybitniejsze męty Kwadrantu Alfa. Można tam było dostać absolutnie każdy towar, a przy okazji, jak się ktoś nie pilnował, i nożem pod żebro. Orioni handlowali tam niewolnikami, Klingoni bronią, a różnej maści piraci czym się dało. Wstęp był na własne ryzyko i nikt nie mógł wnosić pretensji, jeśli oberwał.
- Musisz robić interesy z tak szemranym typem?
- Muszę. Nikt inny nie pomoże mi zrealizować „zamówień” od Gwiezdnej Floty. Tym pierdzistołkom w dowództwie wydaje się, że ja potrafię robić cuda.
- Ale żeby Lark...
- Michałow kręcił głową, zetknął się już bowiem z ferengijskim przemytnikiem i wiedział dobrze, że komu jak komu, ale jemu zaufać nie można.
- Tak krawiec kraje, jak jemu staje.- zauważyła filozoficznie kapitan Zakrzewska i zamilkła, doszli już bowiem do drzwi sali ceremonialnej.